Kiedy zbliża się czas, gdy na świat ma przyjść nasze ukochane dziecko, zastanawiamy się, co będziemy wtedy odczuwać, jak potraktujemy tę małą, kruchą istotkę. Czy podołamy wyzwaniu, które nas czeka? I kiedy ten moment nadchodzi, instynktownie uruchamiają się w większości z nas ogromne pokłady miłości i czułości. Chcemy dziecko przytulać najczęściej, jak tylko się da. Gdy śpi, wpatrujemy się w nie i czekamy, kiedy znów się obudzi i będziemy mogli wziąć je w swoje ramiona, kołysać, ściskać, czule do niego mówić… I co wtedy słyszymy?: „ Rozpieszczasz je…”; „Potem nie dasz sobie z nim rady…”; „Ono tobą manipuluje…”. Kiedy dziecko domaga się naszej uwagi, możemy usłyszeć: „Nic mu nie będzie, jeśli trochę popłacze…”; „Musi wiedzieć, że mama czy tata nie przybiegną na zawołanie…”, albo: „Kiedy przyzwyczai się, że rodzice zawsze przychodzą, gdy tylko usłyszą płacz, maluch będzie to wykorzystywał…”.
Tymczasem wszystkie te ostrzeżenia nie tylko nie są prawdziwe, ale mogą wyrządzić ogromną szkodę w psychice małego człowieka. Na szczęście najnowsze badania wykazują, (i mogę potwierdzić sprawdzenie tego w praktyce), że dziecko przez pierwsze kilka miesięcy życia ujawnia tylko i wyłącznie swoje potrzeby i nie można mylić ich z zachciankami. To, że maleństwo uspokaja się w ramionach opiekunów i domaga się kołysania, nie świadczy o tym, że nauczyło się wykorzystywać nas do swoich „wymysłów”. W naturze każdego człowieka leży potrzeba KONTAKTU z drugą osobą i tego właśnie poszukuje małe, domagające się naszej obecności dziecko. Paradoksalnie, im więcej czasu poświęcimy maluszkowi na przytulanie i czułość w wieku niemowlęcym i w okresie wczesnego dzieciństwa, tym mniej dziecko będzie domagało się tego w późniejszym wieku (co nie znaczy, że starszego dziecka mamy pozbawić przytulania i okazywania mu ciepła, ale możemy to robić w znacznie mniejszym stopniu, niż u niemowlęcia). Owszem, nasz kilkulatek nadal będzie potrzebował poświęcenia mu czasu i bycia z nim, zwłaszcza gdy dopadną go jakieś negatywne emocje, ale chętniej i odważniej zrobi to, do czego będziemy je zachęcać (np. pójście do przedszkola, wykonanie jakiejś nowej czynności, itp.).
Dziecko „trzymające się maminej spódnicy” to najczęściej takie, które boi się, że kiedy zostanie samo, nie da sobie rady. Brak pewności siebie może być spowodowany właśnie brakiem poświęcenia mu wystarczającej ilości uwagi i ciepła. Kiedy na przykład maluch przybiega do nas z płaczem, że się skaleczył lub uderzył, często mówimy: „Nic się nie stało, już cię nie boli…”. Albo gdy przychodzi i mówi, że się boi, może od nas usłyszeć: „Nie ma czego się bać!”. A jeśli po prostu płacze, dajemy wyraz swojej dezaprobaty poprzez słowa: „Dlaczego płaczesz? Przecież nie ma o co…”.
Jeśli chcemy, by nasze dziecko wyrosło na odważną, mającą poczucie własnej wartości i pewną siebie osobę, takie traktowanie wywoła dokładnie przeciwny skutek. Szczególnie mali chłopcy są narażeni na tego typu reakcje, tłumaczone tym, że muszą wyrosnąć na silnych mężczyzn. Tylko skąd mają tę siłę wziąć, jeśli ich odczucia są bezustannie negowane i ośmieszane…
Te utarte slogany używane były przez pokolenia naszych rodziców, którzy nie mieli szansy dowiedzieć się zbyt dużo o sferze ludzkiej psychiki. Przez wiele lat był to temat tabu, nie mający możliwości ujrzenia światła dziennego. Przyjęło się, szczególnie w naszej polskiej kulturze, iż sposób, w jaki zachowuje się dziecko jest ważniejszy od tego, co ono przeżywa. Tymczasem to właśnie poprzez swoje „niewłaściwe” zachowanie mały człowiek pokazuje nam, jakie są jego niezaspokojone potrzeby. Trzylatek nie powie nam przecież: „Mamo, tato, jestem już strasznie zmęczony tą wizytą u cioci; może pójdziemy do domu”? Zamiast takich słów, użyje sposobu adekwatnego do swojego wieku, czyli zacznie na przykład płakać, krzyczeć i robić wszystko to, co wprawia rodziców w złość lub w zakłopotanie. Takie zachowanie dziecka często odbierane jest jako złośliwe, tymczasem jego intencje są zupełnie inne. Na miarę swoich możliwości chce nam po prostu pokazać, że nie jest w stanie już dłużej wytrzymać u cioci, bo zmęczenie mu na to nie pozwala. Jest to tym bardziej mylące, iż dzieci, pomimo że bardzo szybko się męczą, niewiele czasu potrzebują do regeneracji sił. Wystarczy, że maluszek odpocznie w drodze powrotnej (np. w wózku czy w samochodzie) i w domu ma już ogromną energię. Rodzicom trudno wtedy ukryć zdumienie i często komentują: „Taki byłeś zmęczony, a zupełnie tego nie widać”.
Reakcje tego typu wynikają bardziej z niewiedzy i braku świadomości, niż ze złych zamiarów. Nie ma w szkołach zajęć ani na temat psychologii, ani wychowywania dzieci, a szkoda. Nikt nie uczy młodych rodziców, jak radzić sobie z trudnościami pojawiającymi się wraz z rozwojem małego człowieka. Sposób, w jaki zwracamy się do dzieci, spowodowany jest najczęściej takim samym traktowaniem nas w dzieciństwie, dlatego w odniesieniu do własnych pociech tak trudno jest nam zmienić słyszane przez lata słowa naszych rodziców i uparcie wyrabiane złe nawyki. Do nas jednak należy wybór, jak chcemy przygotować dziecko do życiowych wyzwań, i to nie tylko w okresie wczesnego dzieciństwa, ale także po osiągnięciu dojrzałości.